Pięć najpiękniejszych pereł
Choć św.
Franciszek z Asyżu dożył zaledwie 45 lat (por. Bess 8,1), to pod koniec życia „jego
ciało było tak zniszczone, że niemal tylko skóra pokrywała jego kości”.(LegM
XIV,2,2). Nie oszczędzał siebie na co dzień, a świadomy bycia wzorem i przykładem
dla wszystkich braci „nie chciał przyjmować podczas swoich chorób nie tylko
żadnych lekarstw, lecz nawet koniecznego pożywienia”(CAss79,6). Troska o
zbawienie dusz pochłaniała go tak bardzo, że nie dawał ciału żadnego wytchnienia
albo bardzo niewiele, lecz krążąc po różnych częściach świata, w trudzie
przepowiadania nie przestawał go trapić rozmaitymi i niezwykłymi
umartwieniami”(Jl 64,1). Był w tym zawsze bardzo gorliwy, a w miarę upływu lat,
ten zapał ciągle wzrastał. Cierpieniom fizycznym towarzyszyły duchowe, gdyż niejednokrotnie
był prześladowany przez złego ducha oraz zmagał się z trudnościami płynącymi z
kierowaniem stale wzrastającym liczebnie zakonem . Jego jasna wizja ubóstwa i
pokory Braci Mniejszych była odrzucana przez wielu braci mądrych i uczonych,
którzy dążyli do aktywnego włączenia się w duszpasterstwo, a co za tym idzie
organizacji życia, podjęcia studiów, korzystania z pieniędzy i odpowiednio przygotowanych
klasztorów. Franciszek obawiał się tego i postrzegał jako odchodzenie od ewangelicznego
powołania, właściwego braciom mniejszym, którzy „zarówno przez nazwę, jak też
przykład i postępowanie winni być pokorniejsi od wszystkich innych ludzi tego
świata”((SpLem 30). . W regule wzywał swych naśladowców: „abyśmy zachowywali
ubóstwo i pokorę i świętą Ewangelię Pana naszego Jezusa Chrystusa, jak to
stanowczo przyrzekliśmy”(2Reg 12,4). Odstępstwa braci, szczególnie te pociągające
za sobą publiczne zgorszenie były dla Franciszka źródłem dotkliwego cierpienia,
co wyraził w słowach: „ Tacy przebijają ,mnie ostrym mieczem i przez cały dzień
wciąż ranią moje serce”(Mem 157). Na kapitule mat, gdzie zgromadziło się około
5 tysięcy braci, doszło do konfrontacji Franciszka z braćmi uczonymi, którzy
wspierając się autorytetem kardynała protektora proponowali mu przyjęcie
którejś z reguł monastycznych. Odmowa Franciszka była kategoryczna, jednak
wzrastające napięcie wewnątrz zakonu sprawiło, że on sam zaczął przeżywać
wątpliwości odnośnie sposobu życia zaproponowanego braciom, choć nigdy nie
negował jego boskiego pochodzenia. Dla Franciszka był to czas niepewności,
stawiania Bogu pytań, bolesnej samotności i duchowych zmagań. Ten etap jego
życia określony przez biografów terminem „pokusa” opisują różne źródła, ale jedynie
Speculum Perfectionis wiąże go z
dalszym cierpieniem wewnętrznym, przeżywanym na Alwerni. Według G.Miccoli[1]
„ciężką pokusą” Franciszka była pokusa buntu wobec braci uczonych, stanowczej
kontestacji, siłowy opór celem potwierdzenia pierwotnego ideału, podczas, gdy
krzyż na Alwerni stał się alternatywą przeciwstawną do walki i buntu, dowodem,
a zarazem warunkiem i potwierdzeniem wstępowania w ślady Chrystusa. Według
Miccoli stygmaty stanowią rozwiązanie wątpliwości i trudności, z którymi
mierzył się w poprzednich latach. Stanowią odpowiedź Boga, który dotąd wydawał
się milczeć i przyjmować bierną postawę wobec piętrzących się trudności w
zakonie.
Stygmaty
otrzymane na dwa lata przed śmiercią, stanowiły zwieńczenie cierpienia
Franciszka, oraz fizyczny znak upodobnienia do Chrystusa, do którego
nieustannie dążył: „pragnął być we wszystkim podobny do ukrzyżowanego
Chrystusa, który ubogi, bolejący i obnażony wisiał na krzyżu”(LegM XIV,4). O fakcie
stygmatyzacji wspominają wszyscy biografowie, jednak najpełniejszy, mający
wręcz formę drobiazgowej relacji opis prezentują zawarte w Actus Rozważania o stygmatach.
Wydarzenie miało miejsce 17 września 1224 roku na
górze Alwernia, gdzie Franciszek w towarzystwie kilku braci udał się celem
odprawienia 40-dniowego postu ku czci św. Michała Archanioła, do którego miał
wielkie nabożeństwo. Post rozpoczął zaraz po uroczystości Wniebowzięcia Matki
Bożej, to jest 16 sierpnia. Góra Alwernia była darem hrabiego Orlanda z Chiusi,
który pozostając pod wrażeniem świętości Biedaczyny, postanowił 8 maja 1213 roku
ofiarować mu ziemię, na której w odosobnieniu mógłby wraz z braćmi modlić się i
czynić pokutę. Po raz pierwszy Franciszek przybył tam w lecie 1214 roku, natomiast
szósta i ostatnia wizyta na Alwerni miała miejsce 10 lat później, pod koniec
lata 1224 roku. Gdy Franciszek z braćmi Leonem, Aniołem i Maciejem dotarli na
górę, przywitały ich ptaki, które nie tylko głośno śpiewały, ale w niezwykły
sposób cisnęły się do Franciszka siadając na jego głowie, ramionach, kolanach i
u stóp. To ich dziwne zachowanie Franciszek odczytał jako Boże przyzwolenie na
pobyt braci na górze (por. LegM VIII,10). Poczuł też natchnienie, by w Piśmie
Świętym odczytać wolę Bożą. Po modlitwie polecił więc bratu Leonowi w imię
Trójcy Świętej trzykrotnie otworzyć Świętą Księgę. Za każdym razem natrafił na
opis męki Pańskiej: „Mąż przepełniony Bogiem zrozumiał, że jak naśladował
Chrystusa w życiu czynnym, tak teraz powinien się do Niego upodobnić w udrękach
i bólach męki, zanim odejdzie z tego świata. I chociaż ciało jego było już
bardzo wyczerpane, z powodu wielkiej surowości dotychczasowego sposobu życia i
ustawicznego dźwigania krzyża pańskiego to jednak nie przeraził się, lecz
ożywił jeszcze bardziej do przyjęcia męczeństwa”(LegM XIII, 2,3-4). Choć cała
Alwernia była miejscem bezludnym, pokrytym gęstym lasem, Franciszek wybrał dla
siebie miejsce ukryte na zboczu góry, oddzielone szczeliną skalną, nad którą
bracia przerzucili kłodę drewna. Zbudowali też Franciszkowi skromny szałas i
otrzymali od niego polecenie, by przez cały czas trwania postu nikt go nie
odwiedzał, jedynie raz dziennie br. Leon przynosił mu trochę wody i chleba,
oraz w nocy przychodził, by wspólnie odmówić matutinum. Znakiem umownym do
rozpoczęcia tej modlitwy były słowa Franciszka: „ A usta moje będą głosić
chwałę Twoją”, stanowiące odpowiedź na zawołanie Leona: „Panie, otwórz wargi
moje”(Actus 9,30). W przypadku braku odpowiedzi, brat Leon miał odejść. Po jakimś
czasie Franciszek odkrył sprzymierzeńca tej nocnej modlitwy w postaci sokoła, który
regularnie budził go na modlitwę. Według św. Bonawentury wyjątkowe zachowanie ptaków
na Alwerni, to zapowiedź przyszłych wydarzeń: „Radość różnego rodzaju ptaków i
śpiew sokoła były z pewnością Bożym znakiem, wskazującym, że prawdziwy
wielbiciel i czciciel Boga, uniesiony na skrzydłach kontemplacji, będzie w
swoim czasie przemieniony ukazaniem się Serafina.”(LegM VIII, 10,13) Mimo wyraźnej
prośby Franciszka, by nie przeszkadzano mu w samotności, Leon nieraz zbliżał
się do miejsc, w których przebywał Franciszek i dlatego niekiedy był świadkiem
jego modlitwy, która często przybierała formę ekstazy, cudownych wizji, czy
lewitacji. Dla Franciszka pobyt na Alwerni był czasem wpatrywania się w Boga, szczerych
z Nim rozmów oraz żarliwego rozważania Jego męki. Tomasz z Celano tak
relacjonuje jego wewnętrzne usposobienie:„ Na wszystkie rozproszenia od
zewnątrz okazywał się niewrażliwy i dlatego z całych sił powściągał zmysły
zewnętrzne oraz trzymał na wodzy poruszenia ducha, przebywając z samym tylko
Bogiem. Zagnieżdżał się w zagłębieniach skały, a w rozpadlinie przepaści jego
zamieszkanie. Z prawdziwie szczęsnej pobożności pogrążał się w niebiańskich
sferach, a pełen wyniszczenia cały zagłębiał się długo w ranach Zbawiciela.”(VbF
71k,3-4).Franciszek poprosił wówczas o dwie łaski: by odczuć w duszy i ciele
cierpienie Chrystusa podczas Jego męki i śmierci krzyżowej oraz doświadczyć
miłości, która skłoniła Go do podjęcia zbawczej ofiary (por. Fior Roz St 3). Jego
prośba została wysłuchana , gdy pewnego dnia około święta Podwyższenia Krzyża
(17 września), o świcie kontemplował mękę Chrystusa przed wejściem do celi.
Nagle zobaczył zstępującego z nieba Serafina, który jaśniejąc niczym ogień zbliżył
się do niego szybkim lotem, a wówczas Franciszek spostrzegł, że ma on postać
ukrzyżowanego człowieka . Jego dwa skrzydła rozpościerały się nad głową, dwa
służyły do lotu, a dwa pozostałe okrywały jego tułów i nogi. Gdy tak patrzył
zdumiony, ogarnęły go ambiwalentne uczucia: „ Bardzo się ucieszył i mocno
uradował miłym i łaskawym względem, z jakim Serafin patrzył na niego. Jego
piękno było niezwykle urzekające, ale całkowicie przejmowało trwogą jego
przybicie do krzyża i udręczenie męką. Powstał więc, żeby tak powiedzieć,
smutny i radosny zarazem, a radość i smutek na przemian brały w nim górę.(VbF
94,4) Widzenie znikło, a on odczuł w duszy żarliwą miłość, na ciele natomiast
zaczęły pojawiać się rany, takie same jak te, które przed chwilą oglądał na
ciele ukrzyżowanego człowieka. Różne źródła podają dokładny opis stygmatów[2].
Według Tomasza z Celano: „ Jego ręce i stopy wyglądały jak przebite w samym
środku gwoździami. Główki gwoździ ukazały się po wewnętrznej stronie dłoni i na
wierzchu stóp, a ostrza ich były po stronie odwrotnej. Znamiona te bowiem były
okrągłe wewnątrz na rękach, a na zewnątrz podłużne. Z ciała wystawały grudki
mięsa, które wyglądały jak czubki gwoździ zgięte i zagięte. Tak samo na stopach
wycisnęły się znamiona gwoździ i wystawały z ciała. Także prawy bok, jakby
przebity, miał podłużną bliznę, która często krwawiła, tak, że po wiele razy
jego tunika i spodnie były spryskane świętą krwią” (VbF 95,1-4). Celańczyk
podjął się także interpretacji tego cudownego zdarzenia, dopatrując się jego
początków w mistycznym spotkaniu z Ukrzyżowanym w San Damiano, zapisał bowiem:
„ Odtąd jego świętą duszę przebiło współcierpienie z Ukrzyżowanym, i jak można
zbożnie sądzić, wycisnęły się wówczas na jego sercu, choć jeszcze nie na ciele,
stygmaty czcigodnej Męki”(Mem 10,8).Można tu już dostrzec genezę owego
upodobnienia, choć Celano pisze o niej także w Traktacie o cudach: „Tu nie trzeba pytać o rację, bo chodzi o cud,
ani szukać wzorca, bo chodzi o coś szczególnego. Wszystkie dążenia męża Bożego,
tak publiczne, jak prywatne, obracały się wokół krzyża Pańskiego; i od samego
początku jego rycerskiej służby Ukrzyżowanemu rozbłyskały wokół niego różne tajemnice
krzyża” (Traktat 2,3-4). Sugestywne jest także jego stwierdzenie: „Albowiem jak
jego duch odział się w Chrystusa ukrzyżowanego wewnątrz, tak całe jego ciało
ubrało się w krzyż Chrystusowy na zewnątrz”(Traktat2,10). Autor Relacji Trzech Towarzyszy wskazuje na
miłość Biedaczyny jako przyczynę stygmatów:„ sam Pan chcąc okazać całemu światu
żar jego miłości i ustawiczną pamięć męki Chrystusowej, którą miał w sercu”
(3Soc 69, 1), natomiast Anonim z Perugii podkreśla
inicjatywę miłości Boga: „ A Pan, chcąc okazać miłość, jaką żywił względem
niego, wycisnął w jego członkach i na jego boku stygmaty swego umiłowanego
Syna”(De inceptione 46,5). ). Według św. Bonawentury stygmaty są dowodem
żarliwej miłości i upodobnienia Franciszka do Chrystusa: „prawdziwa miłość do
Chrystusa przekształciła kochającego, upodobniając go do Jego obrazu”(LegM
XIII,5,1).W fakcie stygmatyzacji dostrzega także spełnienie Franciszkowego
pragnienia upodobnienia do Jezusa aż do śmierci męczeńskiej, co dokonało się „
nie przez męczeństwo ciała, lecz przez żar duszy” (LegM XIII,3,8). W innym
miejscu stygmaty otrzymane rok po zatwierdzeniu reguły Braci Mniejszych,
przyrównuje do Bożej pieczęci: „były one [stygmaty]jakby bullą Najwyższego
Kapłana Chrystusa, która w pełni zatwierdziła regułę i wyraziła uznanie dla jej
autora”(LegM IV,11,10).
Niedługo po otrzymaniu stygmatów Franciszek
własnoręcznie napisał tzw. Uwielbienie
Boga Najwyższego, zamieszczając na odwrocie pergaminu Błogosławieństwo dla brata Leona, który trapiony ciężką pokusą
duchową pragnął otrzymać jakieś pisemne pocieszenie od brata Franciszka,
wierząc, że pomoże mu ono w przezwyciężeniu duchowych trudności. Choć nie odważył
się powiedzieć mu o tym, Biedaczyna sam wręczył mu pergamin z tekstem Uwielbienia oraz krótkim
błogosławieństwem na odwrocie. Dokument był podpisany przez Franciszka znakiem
Tau, szczególnie mu drogim, gdyż „ za [jego]pomocą podpisywał listy i wszędzie
rysował na ścianach cel.”(Traktat 3,4), zdobił go również rysunek głowy, różnie
interpretowany: jako zarys góry Kalwarii[3],
zarys Alwerni[4], głowa
br. Leona z naznaczonym Tau na czole, głowa Adama na którą spływa krew z krzyża
Chrystusowego, głowa św. Franciszka, z którego ust wychodzi krzyż- znak głoszenia
krzyża i pokuty[5]. Br.
Leon sporządził później czerwonym atramentem dopiski potwierdzające
wiarygodność autografu, m.in.: „Po widzeniu i słowach Serafina i odbiciu znaków
męki Chrystusa na swoim ciele napisał własnoręcznie na drugiej stronie
pergaminu hymn, oddając chwałę Bogu za dobrodziejstwa, które mu On uczynił”[6]
Tym sposobem wskazał na postawę wdzięczności Franciszka za otrzymane od Boga
dobrodziejstwa.
Biedaczyna zdumiony
i zawstydzony wydarzeniem stygmatyzacji, starał się ukryć go nawet przed
najbliższymi, jednak szybko przekonał się, że nie jest to możliwe, choćby ze
wzgl. na konieczność pomocy, jakiej odtąd potrzebował. Obawiał się rozgłosu i
zamieszania, jakie stygmaty mogły wywołać wśród wiernych, a przecież on zawsze
„ starał się w oczach własnych i innych okazywać siebie małowartościowym”(LegM
VI,1,5). Bijąc się z myślami, czy opowiedzieć o niezwykłym spotkaniu z
Serafinem, czy też zachować tą tajemnicę dla siebie, przedstawił swą wątpliwość
zaufanym braciom. Za radą br. Illuminata odważył się opowiedzieć o widzeniu i
wysłuchaniu ukrzyżowanego Serafina, zastrzegając jednak, że pewnych rzeczy nie
może ujawnić, jak długo będzie żył na ziemi.
Źródła
hagiograficzne nie wskazują żadnego bezpośredniego świadka stygmatyzacji na
Alwerni, jedynie samego Franciszka, który zrelacjonował to wydarzenie „ z
wielką bojaźnią”(Leg M XIII, 4,6) najbliższym towarzyszom. Dzieje błogosławionego Franciszka i jego Towarzyszy wskazują na br.
Leona, który przekazuje tę historię kolejnym braciom.(por. Actus 9,71),
natomiast Anonim z Perugii wspomina o
tym, że Franciszek zwierzył się bratu, który przyniósł mu posiłek, jednak nie
podaje jego imienia (por. CAss 118). Według Tomasza z Eccleston br. Leon
wskazał br. Rufina, jako tego, któremu Franciszek opisał wydarzenie
stygmatyzacji. Świadectwo to zawiera także obietnicę czterech przywilejów dla
zakonu, objawionych na pośrednictwem anioła, mianowicie, że zakon i ideał życia
braci mniejszych będzie istniał aż do dnia sądu, że nikt prześladujący go,
długo żyć nie będzie, podobnie zakonnicy prowadzący złe życie, prędko z niego
odejdą, a ci, którzy go szczerze miłują, dostąpią Bożego miłosierdzia (por.
SpPerf 79). Kronika wspomina jeszcze o poleceniu danym bratu Rufinowi, by umyć
oraz namaścić olejem kamień, na którym spoczął anioł, a który dziś wskazywany
jest jako miejsce Bożego objawienia.
Po upływie 40 dni, gdy zbliżała
się uroczystość św. Michała Archanioła, stygmatyzowany Franciszek z pomocą
braci zszedł z góry i wrócili do Porcjunkuli. Św. Bonawentura w Legenda maior zastosował porównanie: jak
Mojżesz schodził z góry Synaj niosąc tablice z dziesięcioma przykazaniami, tak
Franciszek „ niósł z sobą wizerunek Ukrzyżowanego, nie ręką artysty wykonany
(…) lecz palcem Boga żywego wyrażony na członkach jego ciała”(LegM XIII,5,2
Ostatnie
dwa lata przed śmiercią były dla Franciszka prawdziwą kalwarią. Wyczerpany
fizycznie potrzebował stałej opieki. Źródła relacjonują, jak bracia
pielęgnowali go, dbając o higienę, ubrania, dietę, i pomoc w przemieszczaniu
się: „ dokładali wszelkiej czujności, wszelkiego starania, całej dobrej woli,
by zapewnić świętemu ojcu spokój ducha i ulżyć w chorobie ciała”(VbF 102,8). W
gronie tzw. socjuszy Świętego, a więc braci, którzy troszczyli się o niego w
codzienności byli z pewnością: br. Anioł, Rufin oraz Leon, który od początku
niemal stale towarzyszył Franciszkowi. To jemu „Franciszek pozwolił dotykać
swych stygmatów i zakładać nowe opatrunki, które między owymi cudownymi
gwoździami i pozostałym ciałem, dla zatamowania krwi i zmniejszenia bólu
zmieniał Święty każdego dnia w tygodniu z wyjątkiem czwartku wieczorem i całego
piątku, kiedy nie chciał przyjmować żadnego lekarstwa, aby w tym dniu
ukrzyżowania z miłości do Chrystusa on, prawdziwie ukrzyżowany, z Chrystusem
uczestniczył w cierpieniach krzyża”(Actus 39,8-9). Nie jest do końca jasne, kto
jeszcze bezpośrednio troszczył się o Franciszka, bowiem Celano świadomie
przemilczał imiona tych, „na których [Franciszek] opierał się, jak dom na
czterech kolumnach”(VbF 202,3). Niektórzy typują Bernarda i Jana delle Lodi,
inni Eliasza. Bonawentura wskazuje także na pewnego brata, „który bardzo
gorliwie się nim opiekował”(LegM XIII,8,7), według Analecta Francescana był to brat Jan.[7]
Konieczność korzystania z pomocy innych oraz świadomość bycia dla nich ciężarem,
stanowiła dla Franciszka dodatkowe źródło cierpienia i upokorzenia, o czym
świadczy apel skierowany do braci: „Najdrożsi bracia i synowie moi, niech nie
będzie wam przykro ani ciężko trudzić się wokół mojej osoby, ponieważ Pan za
mnie swego sługę, odda wam w tym życiu i w przyszłym wszelki owoc waszych
działań, jakich nie możecie wykonać z powodu troski [o mnie] i [z powodu
mojej]choroby ” (CAss 86,9) Obecność socjuszy choć konieczna, ciążyła mu, jako,
że nie chciał być w jakikolwiek sposób hołubiony i nawet gdy już w 1220 roku na
wskutek bolesnej choroby oczu tracił wzrok, bracia szczególnie do niego
przywiązani opiekowali się nim, zrzekł się stanowczo możliwości wyboru
socjuszy, argumentując: „przez ten przywilej wolności nie chcę uchodzić za
wyjątek”(CAss 40,1).To także jeden z powodów, dla których starał się ukryć
rany, nawet przed najbliższymi braćmi. Nie było to możliwe, stąd wielu z nich
widziało je, choć zwykle ukradkiem lub dzięki użyciu podstępu. Ręce bowiem miał
zwykle owinięte, a gdy bracia chcieli z szacunku złożyć na nich pocałunek,
wystawiał z za rękawa jedynie palce, lub zamiast ręki podawał do ucałowania rękaw.
Rzadko mył całe ręce, zanurzając w wodzie tylko palce, by stojący obok nic nie
zauważyli. Także stopy mył bardzo rzadko, a do tego ukradkiem. Zaczął też ubierać
obuwie, nakładając na rany kawałki zamszu, by złagodzić szorstkość wełnianych
skarpet. Celem ochrony rany boku bracia sporządzili specjalne spodnie, które
sięgały mu po pachy Ponieważ dostrzeżenie stygmatów sprawiało Franciszkowi dużą
przykrość, sami socjusze odwracali oczy, gdy on zmuszony był z jakiegoś powodu
odsłonić ręce czy nogi. Choć mimo starania nie udało się Franciszkowi ukryć ran
na rękach i nogach, to ranę w boku widziało za jego życia jedynie dwóch braci:
br. Eliasz, który bacznie obserwował go podczas ubierania tuniki oraz br. Jan,
jeden z opiekunów, któremu nawet udało się przy pomocy wzroku i dotyku ocenić
wielkość rany (por. LegM XIII 8,7) . Choć wielu braci powodowanych ciekawością
lub szczerą pobożnością pragnęło zobaczyć święte rany, nie było to proste, ile
razy bowiem dawał tunikę do wyczyszczenia, prawą ręką zakrywał ranę boku, a
lewą przyciskał do boku, zasłaniając w ten sposób bliznę. Tak opisał ją św.
Bonawentura: „ rana zaś w boku czerwona i z powodu ściągnięcia się ciała zaokrąglona,
przypominająca najpiękniejszą różę”(LegM XV,2,3) Tym, którzy stawiali
niewygodne pytania rzucał ze zniecierpliwieniem: „Pilnuj tego, co do ciebie
należy”(Mem 135,5) Wieść o stygmatach, nawet jeśli były starannie ukrywane,
szybko rozniosła się za sprawą licznych cudów. Następowały one podczas dotyku
stygmatyzowanych dłoni, kontaktu z przedmiotem używanym przez Franciszka, czy
wodą, w której obmywał poranione części ciała.
Słabość ciała oraz niemożność
swobodnego chodzenia nie osłabiły zapału apostolskiego Biedaczyny, wręcz
przeciwnie: „nie przestając przez przepowiadanie troszczyć się o zbawienie
bliźnich, sprawił, że na wpół obumarłe ciało wożono na ośle przez miasta i
osiedla”(Jl 64,5). Stygmatyk stał się dla wielu oczywistym znakiem miłości Ukrzyżowanego
Chrystusa, nazwano go Alter Christus Ci,
którzy za jego życia widzieli stygmaty, po śmierci zaświadczyli o tym pod
przysięgą .Po śmierci Franciszka 3
października 1226 roku, jego ciało udostępniono wszystkim, którzy pragnęli złożyć
mu ostatni hołd. Wówczas stygmaty oglądali nie tylko bracia, Klara wraz z
siostrami, ale też wielkie rzesze duchownych i świeckich: „Wielu z pobożnością
całowało je i dotykało rękoma, aby utwierdzić się w prawdzie”(LegM XIII,8,5).
Wielu kardynałów dawało później ustne i pisemne świadectwo, układali sekwencje
mszalne, hymn i , antyfony. Także papieże: Grzegorz IX oraz kolejny Aleksander
IV zaświadczyli o prawdziwości stygmatów, choć bulla kanonizacyjna Franciszka- Mira circa nos[8]
pokrywa ten fakt milczeniem. Domniemaną przyczyną wydaje się polityka papieska,
przypisująca braciom mniejszym ważną rolę w Kościele i dla Kościoła(obrona
Kościoła w konflikcie z cesarzem Fryderykiem II)[9]oraz
ostrożność dyktowana niebezpieczeństwem pobudzenia prostego ludu do samookaleczeń,
celem naśladowania Syna Bożego w cierpieniu. Zastanawia też wytrwałe milczenie
o stygmatach najbliższych towarzyszy świętego, będących przecież ich prawdziwymi
i wiarygodnymi świadkami zarówno za życia, jak po śmierci Biedaczyny. R.
Manselli jako możliwą przyczynę zaproponował szacunek wobec wyjątkowego, intymnego
przeżycia Franciszka, bądź niemą polemikę wymierzoną przeciw bratu Eliaszowi,
który w tym czasie popadł w niełaskę u wielu braci[10].
Pierwsza oficjalna informacja o
stygmatach wraz z ich opisem pojawiła się w 1226 roku, gdy wikariusz generalny
br. Eliasz Buonbarrone tuż po zakończeniu uroczystości pogrzebowych Franciszka
skierował do braci List okólny o śmierci
św. Franciszka, w którym zapisał: „ ogłaszam wam wielką radość i nowy cud.
Od wieków nie słyszano o takim znaku jak tylko w Synu Bożym, którym jest
Chrystus Pan. Niedługo przed śmiercią nasz brat i ojciec okazał się
ukrzyżowany, nosząc na swoim ciele pięć ran, które prawdziwie są stygmatami
Chrystusa” (LE 15).
Choć wydawać by się mogło, że
dobrze poświadczony fakt stygmatyzacji nie powinien budzić wątpliwości, to nie
zabrakło też sceptyków, w tym kaznodziei, którzy publicznie negowali autentyczność
cudu, posądzając św. Franciszka i br. Eliasza celową mistyfikację. Niekiedy również
fizycznie likwidowano przedstawienia stygmatów na wizerunkach Świętego. Reakcją
na negację stygmatów było 12 bulli papieskich, które począwszy od 1237 roku,
ukazały się na przestrzeni pięćdziesięciu kilku lat. Dotyczyły one biskupów,
kleru diecezjalnego oraz zakonnego, szczególnie dominikanów. Obrońcami
stygmatów byli papieże: Grzegorz IX, Aleksander IV, Innocenty IV, Mikołaj III i
Mikołaj IV. Być może to właśnie trzy listy papieża Grzegorza IX, skierowane w
1237roku do wszystkich wątpiących w prawdziwość stygmatów, zainspirowały br.
Leona do sporządzenia na autografie z Alwerni dopisków, potwierdzających prawdziwość
stygmatów, a zarazem będących dokładnym sprawozdaniem z przebiegu wypadków.
Góra Alwernia nazywana seraficką
Kalwarią zafascynowała nie tylko św. Franciszka z Asyżu, bowiem przez 8 wieków
franciszkanizmu nieustannie pociągała i inspirowała wielu, często wybitnych przedstawicieli
franciszkańskiej duchowości, jak św. Bonawenturę(1217-1274), który w tym
miejscu napisał ważne dzieła duchowe (Itineratium
mentis in Dem i De triptici via),
Hubertyna z Casale (1259-1338), dla którego stygmaty Franciszka oznaczały „
znak szacunku wobec najwierniejszego Przyjaciela”(Ub 5,4) i które nazwał
poetycko „pięcioma najpiękniejszymi perłami” (Ub 5,4), bł. Jana z
Fermo(1259-1322), który w alweryjskiej pustelni spędził 30 lat, św. Bernardyna
ze Sieny(1380-1444), czy św. Jana Kapistrana(1385-1456)., który w tym miejscu
zredagował konstytucje Braci Mniejszych Obserwantów. Do dziś jest to jedno z
miejsc najczęściej odwiedzanych przez sympatyków Biedaczyny z Asyżu.
s. Chrystiana Anna Koba CMBB
[1] F.
Acrocca Franciszek bratem i nauczycielem, wyd. Bratni Zew Kraków, 2007, str.
152.
[2] VbF
95,1-4; Vb 73; Jl 62; 3Soc 70,1-3; LegM XII, 10-13I; Legm VI,
[3] Manselli
Św. Franciszek z Asyżu. Editio maior,
wyd.Bratni Zew, Kraków 2006, str. 426.
[4] Opr. Zbiorowe Leksykon duchowości
franciszkańskiej, wyd. m, Warszawa 2006, str. 2.
[5] L.Lehmann
OFM Cap. Franciszek mistrz modlitwy, wyd. Głos o. Pio, Kraków 2003, str. 180.
[6] Za: A.
Hejnowicz OFM Conv Św. Franciszek z
Asyżu. Prawda i legendy, wyd. Bratni Zew, Kraków 2012, str. 64.
[7] Analecta Francescana 3, 1897.
[8]
Promulgowany 19 lipca 1228 roku dokument p. Grzegorza IX ogłaszający Franciszka
z Asyżu nowym świętym Kościoła katolickiego.
[9] W Block
Franciszek seraficki, wyd. Instytut Studiów Franciszkańskich 2013, str. 24.
[10]
R.Manselli święty Franciszek z Asyżu. Editio maior, wyd. Bratni Zew, Kraków
2006, str. 423.