Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cierpienie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cierpienie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 czerwca 2024

św. Franciszek i krzyż

 

Zakorzeniony w krzyżu Chrystusa

Pierwsze sygnały od Boga były na tyle subtelne, że być może jeszcze mógł  je przeoczyć, bądź odczytać dwuznacznie: nieokreślona, nie znana dotąd tęsknota pchająca go w przestrzeń ciszy oddalonej groty, dziwny pociąg do cierpiących i lekceważonych ze względu na swe ubóstwo, utrata upodobania w tym, co dotąd sprawiało mu tyle radości – czarujące piękno umbryjskiej krainy, szaleńcze zabawy z rówieśnikami, zbytek i otaczający go powszechny podziw. Prawdziwie mocne uderzenie miało przyjść nieco później, jak gdyby po czasie łagodnego przygotowania, a jego potęgę dobrze oddaje opis reakcji Franciszka sporządzony przez pierwszego biografa: „Franciszek zdjęty strachem niemało się zdumiewa i prawie odchodzi od zmysłów” (Mem10,5). Stało się to zupełnie niespodziewanie, gdy dwudziestokilkuletni wówczas Franciszek przechodził w pobliżu ruin starego kościoła san Damiano. Poczuł wówczas silne natchnienie, by wstąpić na chwilę modlitwy. Nie mógł przypuszczać, że wychodząc stamtąd, będzie już innym człowiekiem. Wpatrując się w twarz Chrystusa na bizantyjskim krucyfiksie zawieszonym nad ołtarzem, usłyszał słowa: „Franciszku, idź napraw mój dom, który jak widzisz, cały idzie w ruinę!” (Mem 10,4). Wszystko, co działo się później naznaczone było tym niezwykłym spotkaniem, ono nadało kierunek nie tylko życiu Franciszka , ale też jego naśladowcom. Tomasz z Celano kontynuuje swoje opowiadanie: „Odtąd jego świętą duszę przebiło współcierpienie z Ukrzyżowanym i jak można zbożnie sądzić, wycisnęły się wówczas na jego sercu, choć jeszcze nie na ciele, stygmaty czcigodnej Męki” (Mem10,8). Nie mógł nawet przypuszczać, jak diametralnie zmieni się jego życie i jak zaciętą walkę przyjdzie mu stoczyć z własną naturą. Procesu, który się rozpoczął nie mógł ukryć na zewnątrz; zachowywał się jak zakochany, co niemal obsesyjnie myślał o podmiocie swego uczucia, mówił o nim, pragnął spotkania, szukał upodobnienia. Od tego czasu nie mógł powstrzymać się od płaczu. Zapytany przez pewnego człowieka, dlaczego płacze, odpowiedział: „Płaczę nad męką Pana mojego. Ze względu na Niego nie powinienem się wstydzić iść na cały świat, głośno płacząc” (3Soc 14,6). Franciszkowa droga krzyżowa rozpoczęła się już od chwili decyzji pójścia za Chrystusem: opieka nad trędowatymi, odrzucenie mieszkańców Asyżu, wydziedziczenie i prześladowanie przez własnego ojca, bezdomność, głód, zimno, praca ponad siły przy odbudowie zniszczonych kościołów. Świadkowie tych wydarzeń zanotowali później: „Wszystko co zniósł w tym przedsięwzięciu, byłoby zbyt trudne i długie do opowiadania” (3Soc 21,11), natomiast  Tomasz z Celano: „stał się z delikatnego paniczyka twardym mężczyzną zaprawionym do trudu” (VbF9,2). Gdy do Franciszka zgłosili się pierwsi naśladowcy zainspirowani jego determinacją, z pytaniem: „co robić?”, zwrócił się wprost do Boga. Odpowiedź otrzymali w słowach Ewangelii. Trzykrotne otwarcie Pisma świętego w kościele św. Mikołaja roztoczyło przed nimi wizję naśladowania Chrystusa ubogiego, w zaparciu się siebie i zawierzeniu Bożej Opatrzności. Słowo Boże było bardzo konkretne i nie zostawiało złudzeń: odtąd mieli kroczyć drogą wymagającą i pełną wyrzeczeń. Franciszek chętnie podjął to wyzwanie, mając jeszcze świeżo w pamięci zdarzenie z san Damiano. W niewielkim odstępie czasu doszło do kolejnego wstrząsającego spotkania, tym razem z trędowatym. Bliski kontakt z człowiekiem o gnijącym ciele, odrzuconym przez społeczeństwo z powodu swego nieszczęścia uświadomił Franciszkowi istotę ofiary Chrystusa, który dobrowolnie wziął na siebie trąd ludzkiego grzechu, by umierając na krzyżu w całkowitym ubóstwie i upokorzeniu, uwolnić go od duchowej śmierci. Uświadomienie sobie tej prawdy spowodowało, że Bóg w tajemnicy krzyża stał się Franciszkowi szczególnie bliski, a świadomość Jego miłosierdzia dawała mu absolutną pewność Bożej miłości i  przez to odwagę zawierzenia i pójścia w Jego ślady. Chrystus odkupiciel ludzkości stał się „jego Chrystusem”, tak bliskim, że zgodnie ze słowami Życiorysu drugiego: „Zawsze patrzył w twarz swego Chrystusa, zawsze dotykał męża boleści znającego niemoc”(Mem85,9). Odnalazł Go we własnej słabości, dostrzegł w twarzach żebraków i trędowatych, opatrywał Jego rany w braciach chorych, szczególnie duchowo: „szczególną łagodnością darzył i cierpliwie znosił tych chorych, którzy są  jak chwiejące się dzieci, dręczone pokusami i upadające na duchu” (Mem 177,1). To, co dotąd było dla niego gorzkie i budziło lęk, przemienione miłością miłosierną, stało się przestrzenią doświadczenia Boga i Jego szczęścia. Wypełniła się obietnica Chrystusa, że gorycz zamieni się w słodycz. Podziw dla Chrystusowej ofiary, pragnienie współcierpienia z Nim dla zbawienia dusz sprawiły, że nie tyle nie unikał krzyża, co wychodził mu naprzeciw, szukając upokorzenia, odrzucenia i ofiary. Zupełnie nie troszczył się o swoje potrzeby i zdrowie, a gdy jeden z braci pragnąc ulżyć mu w cierpieniu zaproponował czytanie Pisma świętego, odmówił, argumentując: „Bracie, znajduję codziennie w moim sercu tak wielką słodycz i pociechę w rozpamiętywaniu przykładów pokory Syna Bożego, że nawet gdybym żył do końca świata, nie byłoby mi aż tak potrzebne słuchanie lub rozważanie innych Pism” (CAss 79,4). Misterium krzyża stało się jego tęsknotą i sposobem życia, stąd Tomasz z Celano mógł napisać: „Uciechy świata były mu krzyżem, ponieważ w sercu nosił wkorzeniony krzyż Chrystusa. Krzyż ten rozkorzeniał się bardzo głęboko wewnątrz, w umyśle, dlatego na zewnątrz, w ciele jaśniały jego stygmaty” (Mem 211,17). Życie w cieniu Chrystusowego krzyża odczytał jako swoje osobiste powołanie, więc posłuszny woli Bożej świadomie i radośnie przyjmował wszystkie przeciwności i cierpienia, upatrując w nich szczególny przywilej i łaskę: „zawsze bowiem był na krzyżu, nie uchylał się przed żadnym trudem i bólem, żeby tylko w sobie i z siebie wypełnić wolę Pana” (VbF 114,2). W istocie, całe życie Biedaczyny zdobiły tajemnice krzyża: życie w skrajnym ubóstwie i ascezie, walka ze skłonnościami skażonej natury, odpieranie ataków szatana, trud głoszenia, konieczność kierowania zakonem oraz stawania w obronie ewangelicznego ideału w opozycji do braci nie podzielających jego radykalizmu. Szczególne obciążenie stanowiła dla niego świadomość bycia wzorem dla swych braci: „Chociaż jego niewinne ciało nie wymagało już żadnych umartwień, to jednak, chcąc być przykładem, obarczał je trudami i przykrościami, starając się chodzić po drogach trudnych, właśnie ze względu na innych” (LegM 9,4,7). Słabość ciała wzmocniona przez liczne choroby stanowiła kolejny krzyż w jego codzienności. W Zwierciadle doskonałości znajdujemy następujące świadectwo: „Był zawsze słabego zdrowia, bo już w świecie był człowiekiem kruchym i wątłym z natury, a codziennie aż do dnia swojej śmierci słabł coraz bardziej” (SpLem 20,14). Św. Bonawentura tak podsumował skutek tych licznych schorzeń: „na jego ciele nie pozostało prawie miejsca, którego by nie przeszywał wielki ból i cierpienie. Na skutek różnych długotrwałych chorób jego ciało zostało tak zniszczone, że niemal tylko skóra pokrywała jego kości” (LegM 14,2,2). Gdy jeden z braci patrząc na niego, zaczął się użalać, on rzucił się na ziemię i całując ją modlił się: „Panie Boże, dziękuję Ci za te wszystkie bóle i proszę Cię mój Panie, abyś je stokrotnie pomnożył, jeśli takie jest Twoje upodobanie” (LegM 24,2,7). To miłość do Ukrzyżowanego i troska o zbawienie dusz ludzkich odkupionych Jego krwią przynaglały go do ochotnego przyjmowania cierpień oraz do gorliwego głoszenia Ewangelii, jak długo starczyło mu sił. Gdy nie mógł już robić tego osobiście, zaczął dyktować listy. W Liście do wiernych poucza, że sam Ukrzyżowany pragnie, by Go naśladować: „Wola zaś Ojca była taka, aby Syn Jego błogosławiony i chwalebny, którego nam dał i który narodził się dla nas, ofiarował siebie samego przez własną krew jako ofiara i żertwa na ołtarzu krzyża nie za siebie, przez którego stało się wszystko, ale za nasze grzechy, zostawiając nam przykład, abyśmy wstępowali w Jego ślady” (2LW 11-13). Franciszek rozpalony żarliwym pragnieniem podzielenia losu swego Mistrza trzykrotnie podejmował próbę udania się na Wschód, by tam umrzeć śmiercią męczeńską z rąk muzułmanów. Niepowodzenie tego zamysłu św. Bonawentura tłumaczy tym, że Bóg przygotował go na inny rodzaj męczeństwa, mianowicie stygmaty: „Zrozumiał, że ma być zupełnie przemieniony na podobieństwo Ukrzyżowanego Chrystusa, ale nie przez męczeństwo ciała, lecz przez żar duszy” (Legm 6,2). Wydarzenie stygmatyzacji poprzedziło trzykrotne otwarcie Biblii, przez które Franciszek pragnął poznać wolę Bożą. Choć za każdym razem natrafił na opis męki Pańskiej, nie przeraził się, lecz ożywił na myśl o nadchodzącym męczeństwie. Pod wpływem Bożego natchnienia zrozumiał, że jak dotąd naśladował Chrystusa w życiu czynnym, tak teraz, przed śmiercią powinien upodobnić się do Niego w bólach męki i udrękach. Zgodnie z proroctwem, po zakończeniu 40-dniowego postu ku czci św. Michała Archanioła, gdy przebywał w samotni na górze Alwerni, doświadczył wizji ukrzyżowanego serafina, który wycisnął na jego ciele rany ukrzyżowania – takie same, jak na ciele Chrystusa. Spełniło się Franciszkowe pragnienie współcierpienia z Ukrzyżowanym: „Prawdziwa miłość do Chrystusa przekształciła kochającego, upodobniając go do jego obrazu” (LegM 13,5). Odpowiedzią Franciszka była własnoręcznie napisana modlitwa uwielbienia (KLUw). Dopisek na autografie sporządzony ręką br. Leona, ujawnia motywację świętego: „Dziękując Bogu za dobrodziejstwo mu wyświadczone”[1]. Choć stygmaty stały się dodatkowym źródłem jego cierpienia, nie przeszkodziły mu w dalszym głoszeniu orędzia Bożej miłości. Nie mogąc chodzić z powodu gwoździ wystających z jego nóg, polecił obwozić na ośle swe na wpół obumarłe ciało, by jego widok zachęcał wszystkich do dźwigania Chrystusowego krzyża. Miłość do Chrystusa, szczera wdzięczność za dzieło odkupienia, świadomość misji odbudowy Kościoła otrzymana w san Damiano, wzmocniły jego świadomość, że „zarówno on sam, jak i jego towarzysze, wezwany był przez Boga z krzyża i do krzyża, dlatego (…) słusznie jawili się i byli ludźmi Ukrzyżowanego, nosząc krzyż w habicie i w pożywieniu, i we wszystkich swoich czynach, a pożądając bardziej hańby Chrystusa, niż marności świata (…) I szli przez świat jako obcy i przybysze nie nosząc ze sobą nic prócz Chrystusa” (Actus4). Już od momentu rozpoczęcia ewangelicznego życia, bracia zadowalali się absolutnym minimum, gdy chodzi o warunki bytowe, posiadanie, czy pozycję w ówczesnym społeczeństwie. Skrajna nędza Rivotorto, czy zachowane ubogie habity pierwszych braci są tego wymownym świadectwem, podobnie jak zapis w testamencie Franciszka wskazujący priorytety pierwszych franciszkanów: „A ci, którzy przychodzili przyjąć ten sposób życia, rozdawali ubogim wszystko, co mogli posiadać i zadowalali się jedną tuniką połataną od spodu i z wierzchu, sznurem i spodniami. I nie chcieliśmy mieć więcej” (T 16). Brak ksiąg liturgicznych potrzebnych do modlitwy spowodował, że „zamiast tych ksiąg rozważali dniem i nocą księgę krzyża, ciągle się w nią wpatrując, pouczeni przykładem i słowami ojca, który ustawicznie mówił im o krzyżu Chrystusowym” (LegM 4,3,3). Niekonwencjonalne życie braci mniejszych od początku budziło wiele kontrowersji, a radykalizm Franciszka skłaniał wielu do refleksji nad jakością własnego życia chrześcijańskiego. Relacja Trzech Towarzyszy zawiera cenne świadectwo człowieka będącego pod wrażeniem postępowania braci: „Albo ze względu na najwyższą doskonałość przylgnęli do Pana, albo rzeczywiście są szaleńcami, ponieważ życie ich wydaje się desperackie, skoro używają tylko odrobiny pożywienia, chodzą boso i noszą bardzo nędzne odzienie” (3Soc 34,6). Bracia św. Franciszka nie mieli wątpliwości, że droga krzyża, którą prowadzi ich ojciec, jest słuszna i stanowi pewny środek uświęcenia, a jego osobiste świadectwo potwierdzane było cudownymi wizjami braci: Bernarda, który podziwiał krzyż wychodzący z ust Franciszka (Actus 1), Leona, patrzącego na krzyż postępujący przed jego twarzą (Actus38), Sylwestra, będącego świadkiem, jak złoty krzyż wychodzący z ust Franciszka uratował świat od zagłady (LegM 3,5), czy Pacyfika kilkakrotnie obserwującego na czole serafickiego ojca krzyż Tau mieniący się różnobarwnymi kolorami (LegM 4,9). Bracia byli też świadkami licznych cudów, które dokonywały się za pośrednictwem Franciszkowego błogosławieństwa znakiem krzyża. Były one tak liczne i spektakularne, że Bernard z Bessy w Księdze Pochwał bł. Franciszka mógł słusznie zapisać: „Największe jego dzeła dokonywały się w krzyżu” (Bess 6,22). Franciszek wielokrotnie zachęcał braci do naśladowania Chrystusa niosącego krzyż, przykładem może być Napomnienie 6: „Bracia, spoglądajmy na dobrego Pasterza, który dla zbawienia swych owiec wycierpiał mękę krzyżową. Owce Pana poszły za Nim w ucisku i prześladowaniu, w upokorzeniu i głodzie, w chorobie i doświadczeniu, i we wszystkich innych trudnościach: i w zamian za to otrzymały od Pana  życie wieczne” (Np 6,1-2), a modlitwa, której nauczył braci, stanowiła dziękczynienie i uwielbienie Boga za dzieło odkupienia: „Wielbimy Cię, Panie Jezu Chryste [tu] i we wszystkich kościołach Twoich, które są na całym świecie i błogosławimy Tobie, że przez święty krzyż Twój odkupiłeś świat” (T5). Bracia modlili się w ten sposób, ile razy wędrując przez świat napotkali kościół, albo krzyż. Dla Franciszka uczestnictwo w cierpieniach Syna Bożego było jednynym powodem do chluby: „Lecz w tym możemy się chlubić: w słabościach naszych i w codziennym dźwiganiu świętego krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa” Np 5,8). Przed śmiercią, zanim po raz ostatni uczynił znak krzyża błogosławiąc braci, gorąco zachęcał ich, by wstępowali w ślady Chrystusa Ukrzyżowanego, wówczas jednak, już nie słowa, a stygmatyzowane ciało Biedaczyny najmocniej przemawiało do obecnych, gdyż wg relacji Celańczyka: „Naprawdę wyraziła się w Nim forma krzyża, i męka niepokalanego Baranka, który zgładził grzechy świata. Wyglądał, jakby świeżo zdjęty z krzyża” (VbF 112).

W kwietniu 2020 roku podczas audiencji ogólnej, która z racji trwającej pandemii koronawirusa transmitowana była z biblioteki Pałacu Apostolskiego, papież Franciszek zwracał uwagę wiernych na krzyż, w którym rozpoznajemy rysy Boga. Powiedział wówczas: „Warto, abyśmy stanęli i spojrzeli w milczeniu na krzyż, zobaczyli, kim jest nasz Pan: Ten, który nie grozi palcem, również przeciwko tym, którzy Go krzyżują, ale otwiera szeroko ramiona dla wszystkich; który nie przysłania nas swoją chwałą, ale pozwala się ogołocić; który nie kocha nas słowami, ale daje nam życie w milczeniu (…) Spójrzmy na Ukrzyżowanego”[2] . Słowa te przywołują na pamięć postać Biedaczyny, który utkwiwszy w milczeniu wzrok w Chrystusowym krzyżu, zdobył się na odwagę, by rezygnując z własnego sposobu myślenia, oddać się całkowicie do dyspozcji Boga, a przez to doświadczyć spełnienia najgłębszej tęsknoty swego serca: nagim znaleźć się w ramionach Ukrzyżowanego (LegM 7,2).

S. Chrystiana Anna Koba CMBB

fot. fr. Paweł Paszko OFM Cap.




[1] Wstęp do KLUw, Pisma św. Franciszka, wyd. Kapucyni, Warszawa 1990

[2] Audiencja ogólna p. Franciszka, 18.04 2020 r, Watykan

poniedziałek, 10 czerwca 2024

Pieśń słoneczna

 

Pieśń Brata Słońca – kantyk wdzięczności zrodzony w cierpieniu

Pieśń słoneczna nazywana też Pochwałą stworzeń, Pochwały Pana z powodu stworzeń, bądź jak chciał sam autor: Pieśń Brata Słońca, to jedno z najbardziej znanych i najczęściej tłumaczonych dzieł literatury chrześcijańskiej. Powstała w języku staro włoskim, wbrew powszechnej wówczas praktyce używania w przestrzeni Kościoła przede wszystkim języka łacińskiego. Ze wzgl. na formę językową, zaliczyć ją należy do średniowiecznej prozy rymowanej, a zgodnie z intencją Franciszka, była traktowana jako utwór przeznaczony do śpiewania. Franciszek osobiście ułożył melodię, której nauczył swoich towarzyszy. Najstarsza zachowana kopia pochodząca z 1250 r. posiada puste miejsce na nuty pomiędzy pierwszą i drugą linią. Ponieważ nie zostały one wpisane zarówno w tym, jak i w innych rękopisach, dziś nie można odtworzyć pierwotnej melodii, która prawdopodobnie miała charakter psalmowy.

Niezwykłe są okoliczności powstania utworu. Został napisany na dwa lata przed śmiercią Świętego, gdy coraz bardziej cierpiał na liczne choroby - zgodnie z relacją św. Bonawentury: „zaczął popadać na przeróżne choroby i to tak ciężko, że na jego ciele nie pozostało prawie miejsce, którego by nie przeszywał wielki ból i cierpienie” (1B 14, 2,1). Pod koniec zimy 1225 r. Franciszek przebywał w klasztorze Ubogich Pań w San Damiano, w niewielkiej celi zbudowanej ze słomianych mat. Leżał tam chory przez 50 dni czekając na wiosenne ocieplenie, by można było przewieźć go do Fonte Colombo, gdzie miał zostać poddany zabiegowi kauteryzacji[1], który zdaniem ówczesnych lekarzy miał mu pomóc w niezwykle bolesnej chorobie oczu, której nabawił się podczas podróży do Egiptu. Przebywał w zupełnej ciemności, gdyż zarówno światło słońca za dnia, jak i światło ognia nocą sprawiało mu nieznośny ból. Cierpienie to w połączeniu z innymi, licznymi chorobami ciała, a także cierpieniem duchowym sprawiło, że nie mógł spać, ani przez chwilę odpocząć. Ponadto w miejscu gdzie przebywał, pojawiło się wiele myszy, które nieustannie biegały po nim, utrudniały spożywanie posiłków i przeszkadzały podczas modlitwy. Plaga myszy była tak uciążliwa, że Franciszek dostrzegł w niej działanie szatana. Pewnej nocy udręczony do granic wytrzymałości, jak zapisał Tomasz z Celano: „zaczął w głębi serca użalać się sam nad sobą” (2 Cel 213,1) i żarliwie błagać Boga o cierpliwość w tym trudnym czasie. W odpowiedzi Pan Bóg jako nagrodę za znoszone cierpienia obiecał mu skarb przewyższający wszelkie bogactwa ziemskie. Tym skarbem była obietnica królestwa niebieskiego.

Rano Franciszek opowiedział braciom, jak niezwykłą pociechę otrzymał od Boga, po czym pełen wewnętrznej radości przystąpił do układania Pochwały Pana z powodu Jego stworzeń, jak sam określił: „dla pobudzenia serc ich słuchających do chwalenia Boga, by sam Pan doznawał od ludzi czci w swoich stworzeniach” (2Zw 118, 12). Motywem powstania pieśni było także dostrzeżenie ludzkiej niewdzięczności za niezliczone Boże dobrodziejstwa: „Codziennie jesteśmy niewdzięczni za tak wielką łaskę[dzieło stworzenia], ponieważ nie chwalimy za nią naszego Stwórcy i ich dawcy tak jak byśmy powinni”(ZA 83,22). Stąd Franciszek zachęcał wszystkich, by chwalili Boga za stworzenia, z których codziennie korzystają, „Sam czynił to zawsze, aż do dnia śmierci” (2 Zw 119,4). Nawet w obliczu zbliżającej się śmierci, gdy leżał chory w pałacu biskupa Asyżu, dla wzmocnienia swego ducha, by nie osłabł z powodu coraz większego cierpienia, często w ciągu dnia prosił braci, by śpiewali mu Pochwały Pana. Czynili to na jego prośbę także w nocy. Gdy cierpienia Franciszka  jeszcze bardziej się wzmogły, jeden z braci pocieszył go, że nadchodząca śmierć będzie dla niego przejściem z trudu i doświadczeń doczesności do spoczynku i chwały wieczności. Na to pełen radosnego oczekiwania na spotkanie z Bogiem odpowiedział z zapałem: „Jeżeli więc mam wkrótce umrzeć zawołajcie mi brata Anioła i brata Leona, aby mi zaśpiewali o siostrze śmierci” (1Zw 10,10). Właśnie w tym czasie, w perspektywie kresu ziemskiej pielgrzymki, Franciszek podyktował ostatnią zwrotkę na cześć siostry śmierci - „Pochwalony bądź, Panie mój, przez siostrę naszą śmierć cielesną”(PSł 12) – gdzie śmierć fizyczną przedstawia jako naturalne zwieńczenie ludzkiego życia, przestrzega natomiast przed „śmiercią drugą”, czyli wiecznym potępieniem, które odłącza duszę ludzką od Bożej miłości.

Także przedostatnia strofa mówiąca o pokoju została dopisana jako odpowiedź na konkretną sytuację, celem zażegnania sporu między burmistrzem i biskupem Asyżu. Gdy Biedaczyna usłyszał, że powstał między nimi poważny konflikt i zapałali ku sobie uczuciem nienawiści, zapragnął przyczynić się do ich pojednania i w tym celu ułożył nową zwrotkę - błogosławieństwo przebaczających, po czym polecił dwóm braciom odśpiewać pieśń w obecności zwaśnionych, gdyż jak wyznał: „mam nadzieję w Panu, że On sam natychmiast upokorzy ich serca i powrócą do pierwotnej miłości” (2Zw 101,9). Pragnienie Franciszka spełniło się. Po wysłuchaniu Pochwał Pana zarówno burmistrz, jak i biskup, wzruszeni do łez i pełni skruchy uścisnęli się wzajemnie i powrócili do jedności. Zdarzenie to stanowi unaocznienie misji braci mniejszych, którzy zgodnie z zamysłem założyciela, będąc ioculatores Domini - Bożymi kuglarzami, „powinni poruszać serca ludzi i wznosić je ku duchowej radości” (ZA 83, 28). Po ułożeniu pieśni Franciszek wezwał br. Pacyfika, który przed przyłączeniem się do niego był utalentowanym muzykiem i poetą, by jako ioculatores Domini wraz z kilkoma innymi braćmi głosili Słowo Boże. Zgodnie z koncepcją Franciszka, jeden z braci obdarzony charyzmatem przepowiadania, miał wygłosić kazanie do ludu, a po nim wraz z pozostałymi braćmi odśpiewać Pochwały Pana. Na zakończenie kaznodzieja miał oznajmić: „Jesteśmy kuglarzami Pana i chcemy być wynagrodzeni przez was tym, żebyście mianowicie trwali w prawdziwej pokucie” (ZA83,27). Tak Pieśń słoneczna stała się użytecznym narzędziem Franciszkowego sposobu ewangelizacji, który polegał na przekazywaniu zasadniczych praw wiary poprzez oddziaływanie na ludową wyobraźnię - od zabawy do pokuty. Prostota i niekonwencjonalny, a zarazem ujmujący sposób przekazu, okazały się skutecznym sposobem dotarcia do przeciętnego człowieka, by przekazać mu prawdę o Bożym pięknie i wszechmocy. Tak wiarygodnie mógł głosić tylko ktoś, kto sam do głębi był przekonany o wartości i prawdzie przekazywanego orędzia. Franciszkowa pieśń uwielbienia za dzieło stworzenia wypłynęła z jego osobistego zachwytu Bogiem, którego odnalazł w świecie. Wymowne jest świadectwo jednego z jego towarzyszy: „My, który byliśmy z nim, widzieliśmy, że tak bardzo cieszył się wewnętrznie i zewnętrznie prawie wszystkimi stworzeniami, iż wydawało się, że gdy je dotykał lub widział, duch jego był nie na ziemi, lecz w niebie” (2Zw 118,10). Wysoki poziom wrażliwości oraz empatii czyniły jego spojrzenie tak przenikliwym, że nie zatrzymując się jedynie na zewnętrznej strukturze stworzenia, dotykał jego istoty. Św. Bonawentura w Życiorysie większym napisał, że poprzez piękno widzialne „wznosił się do ożywiającej Przyczyny i Racji ostatecznej. We wszystkim co piękne, widział Najpiękniejszego; dzięki śladom zostawionym w rzeczach, wszędzie znajdował Umiłowanego” (1B 9,1, 6). Stworzenie stało się dla niego przestrzenią spotkania z Bogiem. Odniesienie do Boga tego co cenne, piękne i dobre sprawiło, że wypłynęła z jego serca składająca się z 10 strof pieśń wdzięczności i chwały. Franciszek – brat wszystkich stworzeń z nimi, przez nie i w ich imieniu radośnie chwali Boga. Przyzywa je w określonej kolejności: od nieba (słońce, księżyc, gwiazdy, chmury) do ziemi (powietrze, woda, ogień, rośliny) i następnie do człowieka. Franciszkowe spojrzenie na człowieka tożsame z przyjętą przez niego postawą minoritas nie koncentruje się na ludzkiej sile, pięknie, możliwości panowania nad światem, lecz na zdolności do cierpliwości, krzewienia pokoju i świadomego przeżywania cierpienia. Tak, jakby Biedaczyna chciał pokazać, że prawdziwa wielkość człowieka tkwi w jego zdolności do panowania nad samym sobą. Pieśń słoneczna jako odpowiedź na mistyczne przeżycie, podczas którego Franciszek otrzymał zapewnienie o przyszłym udziale w Królestwie Bożym, jest pieśnią mistyczną; zawiera ukrytą aluzję do Chrystusa, którego ślady noszą na sobie wszystkie stworzenia. Mistyka Franciszka nie jest jednak oderwana od zwyczajnej ludzkiej egzystencji. Obok elementów przyrody, które niemal instynktownie prowadzą do wychwalania ich Stwórcy, pojawiają się także te komponenty życia, które nie należą do chlubnych czy budzących zachwyt: choroba, cierpienie i śmierć. Ich obecność świadczy o mądrości Biedaczyny, który „ukrył” w tym pięknym, radosnym hymnie dyskretne wezwanie do pokuty i braterskie ostrzeżenie przed największym nieszczęściem człowieka, jakim jest wieczne potępienie.

Franciszkowa postawa uwielbienia widoczna w Pieśni słonecznej jest naturalną konsekwencją jego decyzji naśladowania Chrystusa ubogiego – „Nie chciał mieć nic na własność, ażeby wszystko móc posiąść o wiele pełniej w Panu” (1 Cel 44). Radykalne ubóstwo uczyniło go wolnym od każdej rzeczy, a uwalniając serce od powszechnej chęci panowania czy przywłaszczania, przywróciło zdrowe relacje ze wszystkimi stworzeniami. Relacje tak bliskie, jak miało to miejsce przed winą grzechu pierworodnego. Wyjątkowo trafnie ujął to św. Bonawentura: „chociaż niczego z rzeczy tego świata nie posiadał na własność, to wydawało się, iż w Stwórcy tego świata był właścicielem wszystkich dóbr(…) Posiadał wszystko w Bogu, a Boga we wszystkim” (2B 3,6). Każde stworzenie mówiło mu o Bogu, prowadziło do Niego, stanowiło objawienie Bożej dobroci i piękna.

Encyklika Laudato Si[2]’ papieża Franciszka w podobny sposób prezentuje kwestię godności i wzajemnej zależności bytów stworzonych: „Świat stworzony na wzór Boga jest siecią relacji. Stworzenia skierowane są ku Bogu, a cechą wszystkich istot żywych jest dążenie do innego stworzenia tak, że we wszechświecie można znaleźć niezliczone, trwałe relacje, które wzajemnie tajemniczo się przeplatają. Zachęca to nas nie tylko do podziwiania wielu powiązań istniejących między stworzeniami, ale prowadzi także do odkrycia klucza naszej samorealizacji. Byt ludzki bowiem tym bardziej się rozwija, tym bardziej dojrzewa i tym bardziej się uświęca, im bardziej wchodzi w relacje, przekraczając siebie, aby żyć w komunii z Bogiem, z innymi i ze wszystkimi stworzeniami” (pkt. 240). Pieśń słoneczna stanowi zachętę do odkrywania Boga, zachwytu przejawami Jego piękna oraz wychwalania Go na wzór św. Franciszka, który stał się niejako głosem całego stworzenia. Ostatnia strofa: „Chwalcie i błogosławcie mojego Pana, dziękujcie Mu i służcie z wielką pokorą” PSł 14) wraz z pierwszą mówiącą, że tylko Najwyższy Bóg jest godzien chwały, tworzą jakby klamrę spinająca cały utwór i podkreślającą główne jego przesłanie: wielbienie Boga. Znając już zasadniczą myśl, która przyświecała Biedaczynie dyktującemu tekst Pieśni słonecznej, można byłoby w zasadzie zakończyć rozważania na jej temat. Nie sposób jednak pominąć milczeniem dwóch kwestii, które narzucają się uważnemu czytelnikowi: czy nie jest jakimś paradoksem, że uprzywilejowaną pozycję pośród wymienionych  stworzeń zajmują ogień i słońce - dwa źródła światła, które ze wzgl. na chorobę oczu sprawiały Franciszkowi niewymowny ból? Dlaczego właśnie one wydają się stanowić najsilniejszy bodziec do oddawania chwały Bogu? I druga kwestia: jak to możliwe, że ten, który głosił kazania ptakom, rozmawiał z wilkiem, obcował przyjaźnie z wieloma zwierzętami, nawet rybami, czy owadami, w ułożonej przez siebie Pochwale stworzeń, pomija całkowitym milczeniem tak bliski mu świat zwierzęcy? Odpowiedzi na pierwsze pytanie udziela sam Franciszek słowami: „Wszyscy jesteśmy jakby ślepi, a Pan przez te dwa stworzenia oświeca nasze oczy” (ZA 83,33). Wydaje się, że wypowiadając te słowa nie miał na myśli wyłącznie ślepoty spowodowanej brakiem naturalnego światła, ale także, a może nawet przede wszystkim  tą, będącą konsekwencją oddalenia od Boga, który w Piśmie Świętym nazywany jest Słońcem sprawiedliwości (Ml 4,2). Piękno Boga uosabiane przez słońce i ogień jest tak potężne, że niknie wobec niego bolesne wspomnienie trudnego do zniesienia działania promieni słonecznych, czy blasku ognia. Gdy chodzi o drugą kwestię, warto odnieść się do teorii zaproponowanej przez Raola Mansellego[3], zgodnie z którą nieobecność w Pieśni istot żywych, to zamierzony zamysł autora, który w ten sposób uchronił się przed zaburzeniem równowagi całości utworu oraz poetyckiej jedności, która zaistniała w Pieśni między światem a człowiekiem, dla którego ów świat został stworzony.

Pieśń słoneczna choć powstała ponad 8 wieków temu, wciąż zachowuje swoją aktualność. Świat współczesny pogrążony w kryzysie ekonomicznym o światowym zasięgu, wydaje się potrzebować kogoś, kto z mocą Biedaczyny z Asyżu przypomni mu o pierwszeństwie Boga oraz misji  człowieka, który został wezwany nie tylko by panować nad stworzeniem, ale także troszczyć się o niego. To powołanie człowieka dobrze streszcza kończąca encyklikę Laudato Si’ modlitwa za naszą ziemię:

 „Wszechmogący Boże,

który jesteś w całym wszechświecie

oraz w najmniejszym z Twoich stworzeń,

Ty, który otaczasz swą czułością wszystko, co istnieje,

ześlij na nas moc swojej miłości,

byśmy zatroszczyli się o życie i piękno.

Napełnij nas pokojem, abyśmy żyli jak bracia i siostry

i nikomu nie wyrządzali krzywdy.

Boże ubogich,

pomóż nam uratować opuszczonych i zapomnianych tej ziemi,

którzy znaczą tak wiele w Twoich oczach.

Ulecz nasze życie,

byśmy strzegli świata, a nie łupili go,

byśmy rozsiewali piękno,

a nie skażenie i zniszczenie.

Dotknij serc

tych, którzy szukają jedynie zysków

kosztem ubogich i ziemi.

Naucz nas odkrywania wartości każdej rzeczy,

kontemplowania w zadziwieniu,

uznania, że jesteśmy głęboko zjednoczeni

z każdym stworzeniem

w naszej pielgrzymce ku Twej nieskończonej światłości.

Dziękujemy, że jesteś z nami każdego dnia.

Wspieraj nas, prosimy, w naszych zmaganiach

na rzecz sprawiedliwości, miłości i pokoju” (pkt. 245)[4].

 



[1] Stosowany przez ówczesnych lekarzy bolesny zabieg przypalania żył rozpalonym w ogniu żelazem

[2] http://www.vatican.va/content/dam/francesco/pdf/encyclicals/documents/papa-francesco_20150524_enciclica-laudato-si_pl.pdf

[3] Raoul Manselli „ święty Franciszek z Asyżu. Editio maior”

[4] http://www.vatican.va/content/dam/francesco/pdf/encyclicals/documents/papa-francesco_20150524_enciclica-laudato-si_pl.pdf


fot. fr. Paweł Teperski OFM Cap-akwarela fr. Efrem z Kcyni OFM Cap

bracia mniejsi konwentualni

  Bracia Mniejsi Konwentualni Pośród licznych relacji o jedności pierwszych braci mniejszych, ich wzajemnej miłości i trosce o wspólne bud...