Zakorzeniony w krzyżu Chrystusa
Pierwsze sygnały od Boga były na tyle subtelne, że być może jeszcze mógł je przeoczyć, bądź odczytać dwuznacznie: nieokreślona,
nie znana dotąd tęsknota pchająca go w przestrzeń ciszy oddalonej groty, dziwny
pociąg do cierpiących i lekceważonych ze względu na swe ubóstwo, utrata
upodobania w tym, co dotąd sprawiało mu tyle radości – czarujące piękno
umbryjskiej krainy, szaleńcze zabawy z rówieśnikami, zbytek i otaczający go
powszechny podziw. Prawdziwie mocne uderzenie miało przyjść nieco później, jak
gdyby po czasie łagodnego przygotowania, a jego potęgę dobrze oddaje opis
reakcji Franciszka sporządzony przez pierwszego biografa: „Franciszek zdjęty
strachem niemało się zdumiewa i prawie odchodzi od zmysłów” (Mem10,5). Stało się to
zupełnie niespodziewanie, gdy dwudziestokilkuletni wówczas Franciszek przechodził
w pobliżu ruin starego kościoła san Damiano. Poczuł wówczas silne natchnienie,
by wstąpić na chwilę modlitwy. Nie mógł przypuszczać, że wychodząc stamtąd,
będzie już innym człowiekiem. Wpatrując się w twarz Chrystusa na bizantyjskim krucyfiksie
zawieszonym nad ołtarzem, usłyszał słowa: „Franciszku, idź napraw mój dom,
który jak widzisz, cały idzie w ruinę!” (Mem 10,4). Wszystko, co działo się
później naznaczone było tym niezwykłym spotkaniem, ono nadało kierunek nie
tylko życiu Franciszka , ale też jego naśladowcom. Tomasz z Celano kontynuuje
swoje opowiadanie: „Odtąd jego świętą
duszę przebiło współcierpienie z Ukrzyżowanym i jak można zbożnie sądzić,
wycisnęły się wówczas na jego sercu, choć jeszcze nie na ciele, stygmaty
czcigodnej Męki” (Mem10,8). Nie mógł nawet przypuszczać, jak diametralnie
zmieni się jego życie i jak zaciętą walkę przyjdzie mu stoczyć z własną naturą.
Procesu, który się rozpoczął nie mógł ukryć na zewnątrz; zachowywał się jak
zakochany, co niemal obsesyjnie myślał o podmiocie swego uczucia, mówił o nim,
pragnął spotkania, szukał upodobnienia. Od tego czasu nie mógł powstrzymać się
od płaczu. Zapytany przez pewnego człowieka, dlaczego płacze, odpowiedział: „Płaczę nad męką Pana mojego. Ze względu
na Niego nie powinienem się wstydzić iść na cały świat, głośno płacząc” (3Soc
14,6). Franciszkowa droga krzyżowa rozpoczęła się już od chwili decyzji pójścia
za Chrystusem: opieka nad trędowatymi, odrzucenie mieszkańców Asyżu,
wydziedziczenie i prześladowanie przez własnego ojca, bezdomność, głód, zimno,
praca ponad siły przy odbudowie zniszczonych kościołów. Świadkowie tych
wydarzeń zanotowali później: „Wszystko co zniósł w tym przedsięwzięciu, byłoby
zbyt trudne i długie do opowiadania” (3Soc 21,11), natomiast Tomasz z Celano: „stał
się z delikatnego paniczyka twardym mężczyzną zaprawionym do trudu” (VbF9,2). Gdy
do Franciszka zgłosili się pierwsi naśladowcy zainspirowani jego determinacją, z
pytaniem: „co robić?”, zwrócił się wprost do Boga. Odpowiedź otrzymali w
słowach Ewangelii. Trzykrotne otwarcie Pisma świętego w kościele św. Mikołaja
roztoczyło przed nimi wizję naśladowania Chrystusa ubogiego, w zaparciu się
siebie i zawierzeniu Bożej Opatrzności. Słowo Boże było bardzo konkretne i nie
zostawiało złudzeń: odtąd mieli kroczyć drogą wymagającą i pełną wyrzeczeń.
Franciszek chętnie podjął to wyzwanie, mając jeszcze świeżo w pamięci zdarzenie
z san Damiano. W niewielkim odstępie czasu doszło do kolejnego wstrząsającego
spotkania, tym razem z trędowatym. Bliski kontakt z człowiekiem o gnijącym
ciele, odrzuconym przez społeczeństwo z powodu swego nieszczęścia uświadomił Franciszkowi
istotę ofiary Chrystusa, który dobrowolnie wziął na siebie trąd ludzkiego
grzechu, by umierając na krzyżu w całkowitym ubóstwie i upokorzeniu, uwolnić go
od duchowej śmierci. Uświadomienie sobie tej prawdy spowodowało, że Bóg w
tajemnicy krzyża stał się Franciszkowi szczególnie bliski, a świadomość Jego
miłosierdzia dawała mu absolutną pewność Bożej miłości i przez to odwagę zawierzenia i pójścia w Jego
ślady. Chrystus odkupiciel ludzkości stał się „jego Chrystusem”, tak bliskim,
że zgodnie ze słowami Życiorysu drugiego:
„Zawsze patrzył w twarz swego Chrystusa, zawsze dotykał męża boleści znającego
niemoc”(Mem85,9). Odnalazł Go we własnej słabości, dostrzegł w twarzach
żebraków i trędowatych, opatrywał Jego rany w braciach chorych, szczególnie
duchowo: „szczególną łagodnością darzył i cierpliwie znosił tych chorych,
którzy są jak chwiejące się dzieci,
dręczone pokusami i upadające na duchu” (Mem 177,1). To, co dotąd było dla niego gorzkie i budziło lęk, przemienione
miłością miłosierną, stało się przestrzenią doświadczenia Boga i Jego
szczęścia. Wypełniła się obietnica Chrystusa, że gorycz zamieni się w słodycz.
Podziw dla Chrystusowej ofiary, pragnienie współcierpienia z Nim dla zbawienia
dusz sprawiły, że nie tyle nie unikał krzyża, co wychodził mu naprzeciw,
szukając upokorzenia, odrzucenia i ofiary. Zupełnie nie troszczył się o swoje
potrzeby i zdrowie, a gdy jeden z braci pragnąc ulżyć mu w cierpieniu
zaproponował czytanie Pisma świętego, odmówił, argumentując: „Bracie, znajduję
codziennie w moim sercu tak wielką słodycz i pociechę w rozpamiętywaniu
przykładów pokory Syna Bożego, że nawet gdybym żył do końca świata, nie byłoby
mi aż tak potrzebne słuchanie lub rozważanie innych Pism” (CAss 79,4). Misterium
krzyża stało się jego tęsknotą i sposobem życia, stąd Tomasz z Celano mógł
napisać: „Uciechy świata były mu krzyżem, ponieważ w sercu nosił wkorzeniony
krzyż Chrystusa. Krzyż ten rozkorzeniał się bardzo głęboko wewnątrz, w umyśle,
dlatego na zewnątrz, w ciele jaśniały jego stygmaty” (Mem 211,17). Życie w
cieniu Chrystusowego krzyża odczytał jako swoje osobiste powołanie, więc
posłuszny woli Bożej świadomie i radośnie przyjmował wszystkie przeciwności i
cierpienia, upatrując w nich szczególny przywilej i łaskę: „zawsze bowiem był
na krzyżu, nie uchylał się przed żadnym trudem i bólem, żeby tylko w sobie i z
siebie wypełnić wolę Pana” (VbF 114,2). W
istocie, całe życie Biedaczyny zdobiły tajemnice krzyża: życie w skrajnym
ubóstwie i ascezie, walka ze skłonnościami skażonej natury, odpieranie ataków
szatana, trud głoszenia, konieczność kierowania zakonem oraz stawania w obronie
ewangelicznego ideału w opozycji do braci nie podzielających jego radykalizmu.
Szczególne obciążenie stanowiła dla niego świadomość bycia wzorem dla swych
braci: „Chociaż jego niewinne ciało
nie wymagało już żadnych umartwień, to jednak, chcąc być przykładem, obarczał
je trudami i przykrościami, starając się chodzić po drogach trudnych, właśnie
ze względu na innych” (LegM 9,4,7). Słabość ciała wzmocniona przez liczne
choroby stanowiła kolejny krzyż w jego codzienności. W Zwierciadle doskonałości znajdujemy następujące świadectwo: „Był
zawsze słabego zdrowia, bo już w świecie był człowiekiem kruchym i wątłym z
natury, a codziennie aż do dnia swojej śmierci słabł coraz bardziej” (SpLem
20,14). Św. Bonawentura tak podsumował skutek tych licznych schorzeń: „na jego
ciele nie pozostało prawie miejsca, którego by nie przeszywał wielki ból i
cierpienie. Na skutek różnych długotrwałych chorób jego ciało zostało tak
zniszczone, że niemal tylko skóra pokrywała jego kości” (LegM 14,2,2). Gdy
jeden z braci patrząc na niego, zaczął się użalać, on rzucił się na ziemię i
całując ją modlił się: „Panie Boże, dziękuję Ci za te wszystkie bóle i proszę
Cię mój Panie, abyś je stokrotnie pomnożył, jeśli takie jest Twoje upodobanie” (LegM
24,2,7). To miłość do Ukrzyżowanego i troska o zbawienie dusz ludzkich
odkupionych Jego krwią przynaglały go do ochotnego przyjmowania cierpień oraz do
gorliwego głoszenia Ewangelii, jak długo starczyło mu sił. Gdy nie mógł już
robić tego osobiście, zaczął dyktować listy. W Liście do wiernych poucza, że
sam Ukrzyżowany pragnie, by Go naśladować: „Wola zaś Ojca była taka, aby Syn
Jego błogosławiony i chwalebny, którego nam dał i który narodził się dla nas,
ofiarował siebie samego przez własną krew jako ofiara i żertwa na ołtarzu
krzyża nie za siebie, przez którego stało się wszystko, ale za nasze grzechy,
zostawiając nam przykład, abyśmy wstępowali w Jego ślady” (2LW 11-13).
Franciszek rozpalony żarliwym pragnieniem podzielenia losu swego Mistrza
trzykrotnie podejmował próbę udania się na Wschód, by tam umrzeć śmiercią
męczeńską z rąk muzułmanów. Niepowodzenie tego zamysłu św. Bonawentura tłumaczy
tym, że Bóg przygotował go na inny rodzaj męczeństwa, mianowicie stygmaty:
„Zrozumiał, że ma być zupełnie przemieniony na podobieństwo Ukrzyżowanego
Chrystusa, ale nie przez męczeństwo ciała, lecz przez żar duszy” (Legm 6,2).
Wydarzenie stygmatyzacji poprzedziło trzykrotne otwarcie Biblii, przez które
Franciszek pragnął poznać wolę Bożą. Choć za każdym razem natrafił na opis męki
Pańskiej, nie przeraził się, lecz ożywił na myśl o nadchodzącym męczeństwie. Pod
wpływem Bożego natchnienia zrozumiał, że jak dotąd naśladował Chrystusa w życiu
czynnym, tak teraz, przed śmiercią powinien upodobnić się do Niego w bólach
męki i udrękach. Zgodnie z proroctwem, po zakończeniu 40-dniowego postu ku czci
św. Michała Archanioła, gdy przebywał w samotni na górze Alwerni, doświadczył
wizji ukrzyżowanego serafina, który wycisnął na jego ciele rany ukrzyżowania –
takie same, jak na ciele Chrystusa. Spełniło się Franciszkowe pragnienie
współcierpienia z Ukrzyżowanym: „Prawdziwa
miłość do Chrystusa przekształciła kochającego, upodobniając go do jego obrazu”
(LegM 13,5). Odpowiedzią Franciszka
była własnoręcznie napisana modlitwa uwielbienia (KLUw). Dopisek na autografie
sporządzony ręką br. Leona, ujawnia motywację świętego: „Dziękując Bogu za dobrodziejstwo mu wyświadczone”[1]. Choć stygmaty stały się dodatkowym
źródłem jego cierpienia, nie przeszkodziły mu w dalszym głoszeniu orędzia Bożej
miłości. Nie mogąc chodzić z powodu gwoździ wystających z jego nóg, polecił
obwozić na ośle swe na wpół obumarłe ciało, by jego widok zachęcał wszystkich
do dźwigania Chrystusowego krzyża. Miłość do Chrystusa, szczera wdzięczność za
dzieło odkupienia, świadomość misji odbudowy Kościoła otrzymana w san Damiano, wzmocniły
jego świadomość, że „zarówno on sam, jak i jego towarzysze, wezwany był przez
Boga z krzyża i do krzyża, dlatego (…) słusznie jawili się i byli ludźmi
Ukrzyżowanego, nosząc krzyż w habicie i w pożywieniu, i we wszystkich swoich czynach,
a pożądając bardziej hańby Chrystusa, niż marności świata (…) I szli przez
świat jako obcy i przybysze nie nosząc ze sobą nic prócz Chrystusa” (Actus4). Już od momentu rozpoczęcia ewangelicznego
życia, bracia zadowalali się absolutnym minimum, gdy chodzi o warunki bytowe,
posiadanie, czy pozycję w ówczesnym społeczeństwie. Skrajna nędza Rivotorto,
czy zachowane ubogie habity pierwszych braci są tego wymownym świadectwem,
podobnie jak zapis w testamencie Franciszka wskazujący priorytety pierwszych
franciszkanów: „A ci, którzy przychodzili przyjąć ten sposób życia, rozdawali
ubogim wszystko, co mogli posiadać i zadowalali się jedną tuniką połataną od
spodu i z wierzchu, sznurem i spodniami. I nie chcieliśmy mieć więcej” (T 16). Brak ksiąg liturgicznych potrzebnych do
modlitwy spowodował, że „zamiast tych ksiąg rozważali dniem i nocą księgę
krzyża, ciągle się w nią wpatrując, pouczeni przykładem i słowami ojca, który
ustawicznie mówił im o krzyżu Chrystusowym” (LegM 4,3,3). Niekonwencjonalne życie
braci mniejszych od początku budziło wiele kontrowersji, a radykalizm Franciszka
skłaniał wielu do refleksji nad jakością własnego życia chrześcijańskiego. Relacja Trzech Towarzyszy zawiera cenne
świadectwo człowieka będącego pod wrażeniem postępowania braci: „Albo ze względu
na najwyższą doskonałość przylgnęli do Pana, albo rzeczywiście są szaleńcami,
ponieważ życie ich wydaje się desperackie, skoro używają tylko odrobiny
pożywienia, chodzą boso i noszą bardzo nędzne odzienie” (3Soc 34,6). Bracia św. Franciszka nie mieli wątpliwości,
że droga krzyża, którą prowadzi ich ojciec, jest słuszna i stanowi pewny środek
uświęcenia, a jego osobiste świadectwo potwierdzane było cudownymi wizjami
braci: Bernarda, który podziwiał krzyż wychodzący z ust Franciszka (Actus 1),
Leona, patrzącego na krzyż postępujący przed jego twarzą (Actus38), Sylwestra,
będącego świadkiem, jak złoty krzyż wychodzący z ust Franciszka uratował świat
od zagłady (LegM 3,5), czy Pacyfika kilkakrotnie obserwującego na czole
serafickiego ojca krzyż Tau mieniący się różnobarwnymi kolorami (LegM 4,9). Bracia
byli też świadkami licznych cudów, które dokonywały się za pośrednictwem
Franciszkowego błogosławieństwa znakiem krzyża. Były one tak liczne i
spektakularne, że Bernard z Bessy w Księdze
Pochwał bł. Franciszka mógł słusznie zapisać: „Największe jego dzeła
dokonywały się w krzyżu” (Bess 6,22). Franciszek
wielokrotnie zachęcał braci do naśladowania Chrystusa niosącego krzyż, przykładem
może być Napomnienie 6: „Bracia, spoglądajmy na dobrego Pasterza, który dla zbawienia
swych owiec wycierpiał mękę krzyżową. Owce Pana poszły za Nim w ucisku i
prześladowaniu, w upokorzeniu i głodzie, w chorobie i doświadczeniu, i we
wszystkich innych trudnościach: i w zamian za to otrzymały od Pana życie wieczne” (Np 6,1-2), a modlitwa, której nauczył braci,
stanowiła dziękczynienie i uwielbienie Boga za dzieło odkupienia: „Wielbimy
Cię, Panie Jezu Chryste [tu] i we wszystkich kościołach Twoich, które są na
całym świecie i błogosławimy Tobie, że przez święty krzyż Twój odkupiłeś świat”
(T5). Bracia modlili się w ten sposób, ile razy wędrując przez świat napotkali
kościół, albo krzyż. Dla Franciszka uczestnictwo
w cierpieniach Syna Bożego było jednynym powodem do chluby: „Lecz w tym możemy
się chlubić: w słabościach naszych i w codziennym dźwiganiu świętego krzyża
Pana naszego Jezusa Chrystusa” Np 5,8). Przed śmiercią, zanim po raz ostatni
uczynił znak krzyża błogosławiąc braci, gorąco zachęcał ich, by wstępowali w
ślady Chrystusa Ukrzyżowanego, wówczas jednak, już nie słowa, a stygmatyzowane ciało
Biedaczyny najmocniej przemawiało do obecnych, gdyż wg relacji Celańczyka: „Naprawdę
wyraziła się w Nim forma krzyża, i męka niepokalanego Baranka, który zgładził
grzechy świata. Wyglądał, jakby świeżo zdjęty z krzyża” (VbF 112).
W kwietniu 2020 roku podczas
audiencji ogólnej, która z racji trwającej pandemii koronawirusa transmitowana
była z biblioteki Pałacu Apostolskiego, papież Franciszek zwracał uwagę
wiernych na krzyż, w którym rozpoznajemy rysy Boga. Powiedział wówczas: „Warto,
abyśmy stanęli i spojrzeli w milczeniu na krzyż, zobaczyli, kim jest nasz Pan: Ten,
który nie grozi palcem, również przeciwko tym, którzy Go krzyżują, ale otwiera
szeroko ramiona dla wszystkich; który nie przysłania nas swoją chwałą, ale
pozwala się ogołocić; który nie kocha nas słowami, ale daje nam życie w
milczeniu (…) Spójrzmy na Ukrzyżowanego”[2] . Słowa te
przywołują na pamięć postać Biedaczyny, który utkwiwszy w milczeniu wzrok w
Chrystusowym krzyżu, zdobył się na odwagę, by rezygnując z własnego sposobu
myślenia, oddać się całkowicie do dyspozcji Boga, a przez to doświadczyć
spełnienia najgłębszej tęsknoty swego serca: nagim znaleźć się w ramionach
Ukrzyżowanego (LegM 7,2).
S. Chrystiana Anna Koba CMBB
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz